wtorek, 25 lutego 2014

#10

- Olivia, idziemy na spacer, potem do Nando's, idziesz? - Niall wpadł do mojego pokoju jak burza. Na twarzy miał przyklejony szeroki uśmiech. Jedyny człowiek jakiego znam, który na wzmiankę o Nando's, albo jakimkolwiek jedzeniu szczerzy się jak głupi. Kiedy go widzisz jak się cieszy, to od razu zapominasz o złych rzeczach, jego szaleńczy uśmiech sprawia, że chce się śmiać na okrągło.
- A... No wiesz, ON idzie? - dałam wyraźny nacisk na wyraz 'on', żeby nasz kochany głodomor nie miał żadnych wątpliwości o kogo mi chodzi.
Tak... Ostatnimi czasy z chłopakami dogadywałam się naprawdę dobrze, można powiedzieć, że się z nimi zaprzyjaźniłam. Już dawno przeprosiłam chłopaków za to, co chciałam zrobić, wytłumaczyłam, a oni mnie zrozumieli i od tamtego momentu nie myślałam o przeszłości. Liczyła się tylko przyszłość, nie chciałam z powrotem rozdrapywać ran. Nasze kłótnie, sprzeczki i krzyki były już na porządku dziennym. Z każdym z nich umiałam normalnie rozmawiać, żartować, dużo częściej się z nimi wszystkimi śmiałam. Poprawka: prawie wszystkimi, zostawał jeszcze Zayn. Ostatnio w ogóle się z nim nie widywałam, przychodził tylko na próby, gdzieś znikał, a jeśli już był w domu, to mijaliśmy się bez słów. Nie mogliśmy wytrzymać ze sobą w jednym pokoju dłużej niż minutę i zawsze któreś z nas opuszczało pomieszczenie. Myślę, że Malik jest... Nie wiem, czy zły, ale wiem, że czuje się podobnie do mnie. Niby chce ze mną porozmawiać, wyjaśnić wszystko, ale jednak nie potrafi. Dlatego się do siebie nie odzywamy, traktujemy jak powietrze. I to przygnębia. A nawet bardzo.
- Nie - rzucił blondyn. - Wyszedł gdzieś.
- To w takim razie idę. - posłałam w jego kierunku delikatny uśmiech.
- Okej, czekamy na dole! Masz 10 minut! - krzyczał Niall zbiegając po schodach. Zaśmiałam się tylko pod nosem i schyliłam się do szafy w poszukiwaniu jakichś wygodnych, odpowiednich do pogody ubrań. Mój wybór padł na ciemne spoednki i jasnoniebieską bluzkę z 3/4 rękawem. Przejrzałam się w lustrze, wrzuciłam potrzebne rzeczy do torebki. Po namyśle, zostawiłam ją jednak w pokoju i zbiegłam na dół, gdzie czekała na mnie czwórka chłopców.
- No no, 9 minut 48 sekund, niezły czas, Oliv. - Lou patrzył na mnie roześmianymi oczami.
- Dzięki, marchewko. Starałam się. - trąciłam go łokciem. Wszyscy się głośno zaśmialiśmy i wyszliśmy na zaplanowany spacer. Nie wiedziałam, w którą stronę chłopcy zamierzali iść, więc po prostu szłam za nimi.
- Kiedy macie następną trasę?
- A co? Chcesz się nas pozbyć? - Harry zabłysnął swoimi ząbkami.
- Tsa... I może jeszcze imprezkę zrobię?
- Kto wie? - wtrącił się Lou ze swoim łobuzerskim uśmiechem.
- Ty mnie chyba nie znasz, Tomlinson. - mruknęłam.
- To pozwól się poznać, mała. - brunet zamknął mnie w szczelnym uścisku.
- Tylko nie mała, marchewo. - momentalnie poczułam, że zaczyna brakować mi powietrza. - Dobra, przepraszam! Puść mnie, nie mogę oddychać! - zero reakcji z jego strony. - Niall, ratuj! - miałam nadzieję, że blondynek się nade mną zlituje, w końcu to ja jestem jego ulubioną Olivią i chyba chce, żebym żyła, a on...
- Tulimy! - krzyknął i zaczął ściskać mnie z drugiej strony. Naprawdę brakowało mi powietrza.
- Liam, Hazz, ratujcie, proszę. - powiedziałam cicho i spojrzałam na nich błagalnym wzrokiem. Na początku cicho się podśmiewywali, ale widząc, że nie żartuję, odepchnęli ode mnie tych dwóch wariatów i w końcu mogłam zaczerpnąć powietrza.
- Dzięki, chłopcy. - przytuliłam moich wybawicieli i skradłam im po buziaku.
- A my? - Niall z Tommo wskazywali dłońmi na swoje policzki.
- A wy... - podeszłam powoli do Niall'a, pochyliłam głowę w stronę policzka i gwałtownie się odsunęłam wymierzając mu siarczystego policzka.
- Ał - jęknął. - Za co? - spojrzałam na niego pytającym wzrokiem. Poważnie? Nie miałam zamiaru odpowiadać. Moją uwagę przykuł głośny, za głośny, śmiech Tomlinson'a. Ruszyłam w jego kierunku z niebezpiecznym uśmiechem na ustach.
- Oj Tommo, Tommo. Mamusia cię nie nauczyła, że z kobietami się nie zadziera? - na widok jego miny myślałam, że wybuchnę śmiechem. On się mnie bał! Postanowiłam nie trzymać go dłużej w niepewności i na jego policzku również odbiła się moja dłoń. A przynajmniej miała się odbić, bo w momencie, w którym już dotykała jego policzka ten skończony idiota przerzucił mnie sobie przez ramię i zaczął biec przed siebie.
- Louis! Puszczaj mnie! Proszę! Lou! - brunet nie słuchał mnie tylko dalej uparcie parł przed siebie. Dotarliśmy do parku, ale Tomlinson chyba nie zamierzał się zatrzymywać. Poczułam, że stoimy dopiero przed fontanną i wtedy dotarło do mnie co on zamierza zrobić.
- Louis, nie zrobisz tego. - próbowałam nadać mojemu głosowi władczy ton.
- Jesteś pewna? - spojrzał na mnie spod podniesionej brwi. Oczywiście, że nie jestem pewna! A raczej jestem, tego, że mnie tam wrzuci, jeżeli nie wymyślę czegoś mądrego...
- Zrobię dla ciebie wszystko, tylko mnie tam nie wrzucaj, Louis'ku (?) mój kochany.
- Wszystko?
- No jasne! Mogę ci prać skarpetki przez miesiąc. - patrzyłam na niego błagalnym wzrokiem.
- On nie nosi skarpetek, skarbie.
- Styles, nie pomagasz! I nie jestem twoim skarbem! - wydarłam się na Harry'ego, a on tylko się ze mnie śmiał.
- Dobrze, Olivia. Nie wrzucę cię, pod warunkiem, że nie będziesz do mnie mówiła 'marchewo', ani 'marchewko', jasne?
- Jak słońce, mar... Louis. - uśmiechnęłam się do niego promiennie. To będzie trudne, ale lepsze to niż być całą mokrą. Zawsze mogę do niego mówić 'pasiasty', co nie? - Dlaczego mnie nie puszczasz? - brunet cały czas trzymał mnie na rękach i patrzył się na Niall'a. Coś kombinowali. - Lou?
- Ja ciebie nie wrzucę, ale jak jego przekonasz? - wyszczerzył się do mnie i rzucił mnie Niall'owi. Dosłownie. Rzucił.
- Witaj, Olivko. - blondynek patrzył się na mnie z bardzo niebezpiecznym uśmiechem. On chyba na prawdę zamierzał mnie tam wrzucić.
- Proszę, Niallerku, przecież wiesz jak ja cię kocham, nie wrzucaj mnie. - zatrzepotałam rzęsami.
- Tak mnie kochasz, że bijesz? O nie, moja droga, nie ma przebacz. Będziesz mokra. - podszedł do fontanny.
- Nie pójdę z tobą do Nando's. - te słowa to była taka moja ostatnia deska ratunku.
- No cóż, jakoś to przeboleję. Jak myślisz, Li, zasłużyła? - w myślach błagałam go, żeby zaprzeczył. Ale się przeliczyłam. Za dobrych przyjaciół, to ja nie mam.
- Wrzucaj. Szybciej będziemy w domu. - spojrzał na mnie przepraszającym wzrokiem, ale jego oczy ciągle się śmiały. Jak można tak się mną bawić?!
- Lecisz, aniołku. - wyszeptał mi do ucha blondyn i poczułam, że faktycznie lecę i chwilę później byłam już cała mokra i wkurzona. Bardzo wkurzona. Wyszłam z fontanny i podeszłam do Louis'a. Tym razem on dostanie pierwszy.
- Nie wywiniesz mi się, mój drogi, nie tym razem. - chwyciłam przerażonego chłopaka za koszulkę i pociągnęłam go do fontanny. Potem po prostu go popchnęłam i chociaż opierał się, to mi się udało.
- Tak! Tomlinson mokry! Jeee! - krzyczałam i śmiałam się z niego okropnie. Z początku był na mnie zły, ale potem również zaczął się śmiać i mnie chlapać, więc wskoczyłam do wody i mu oddałam. Widziałam, że Li, Hazz i Nialler patrzą się na nas jak na wariatów, ale z drugiej strony, czy my nie jesteśmy wariatami?
- Lou. - skinęłam na chłopaka. - Chlapiemy ich.
- No jasne, dawno tego nie robiłem. - widziałam w jego oczach iskierki. Od razu wzięliśmy się do pracy. Kiedy Liam zorientował się co robię, było już za późno. Jego nowa koszulka była mokra.
- Ups... Wybacz, Li, nie zauważyłam cię. - pokazałam mu ząbki. Chłopak mi nie odpowiedział, tylko wskoczył do wody i zaczął mnie podtapiać, śmiejąc się przy tym. Wydostałam się z pod wody i zaczęłam oddawać Payn'owi. Rozejrzałam się i stwierdziłam z zadowoleniem, że Niall i Harry też są już w fontannie. Rozpoczęła się prawdziwa bitwa na chlapanie. Podzieliliśmy się na drużyny - byłam z Horan'em i Louis'em, ciekawe dlaczego? Dawno się tak świetnie nie bawiłam.

                        ***

Mogłabym siedzieć w tej wodzie do końca dnia i by mi się to nie znudziło, ale niestety wraz z pojawieniem się paparazzi musieliśmy się zwijać. Wybiegliśmy z parku i skierowaliśmy się do domu. Reporterów zgubiliśmy po jakimś czasie, więc zwolniliśmy kroku.
- I co, Olivko, nadal jesteś na nas zła? - Niall oparł się na moim ramieniu.
-Hmm, niech pomyślę... Nie, bo dzięki wam te dwa jełopy, które nie reagowały jak mnie wrzucałeś do wody zostały całe mokre i w dodatku przegrały bitwę! Tak! - przybiłam piątkę chłopcom. Wpadłam na pewien pomysł. - Niall? - spojrzałam nie niego niepewnie.
- Tak...?
- Ty masz odrosty! - wykrzyknęłam najbardziej dramatycznym głosem na jaki było mnie stać.
- Co?! Dlaczego wcześniej mi nie powiedzieliście?! Muszę iść do fryzjera! - krzyczał zrozpaczony, a my tylko patrzyliśmy na niego zdziwieni.
- Stary, nie chcę ci nic mówić, ale zachowujesz się jak rasowa blondynka. - powiedział Harry, kładąc mu ręcę na ramieniu.
- Ale nie przejmuj się, z tego można się wyleczyć. - dodałam, zginając się w pół ze śmiechu.
- Olivia! Jemu mogę wybaczyć, bo się przyzwyczaiłem, ale tobie? Tak łatwo nie będzie! - wykrzyknął i zaczął mnie gonić. Na szczęście do domu nie miałam daleko, wystarczyło tylko wbiec do środka i zamknąć się. Po kłopocie. Byłam już na schodach, kiedy w kogoś uderzyłam.
- O jeju, przepraszam, nie zauważyłam pan... - zamarłam, kiedy zobaczyłam na kogo wpadłam. O Boże.

***

Hej, hej! Przybywam z 10 :D Jak się podobała ta część? Bo mi osobiście bardzo dobrze się ją pisało, w końcu coś radosnego ;)) Jak myślicie, na kogo Olivia wpadła?
Jestem chora, więc może szybciej wymyślę następny rozdział ;3

Zmieniłam wygląd bloga, jak Wam się podoba? :D

Do napisania!
Mary ;*

KOMENTUJCIE! <33

wtorek, 18 lutego 2014

#9

Siedziałem na kanapie w salonie, a wszyscy chłopcy naprzeciwko mnie. Zadawali mi pytania, ja odpowiadałem. Czułem się jak na jakimś durnym przesłuchaniu.
- Tak w ogóle, to dlaczego wyszedłeś wtedy za nią, tam na dwór? - spytał Niall. Wzruszyłem ramionami.
- Sam nie wiem. Zobaczyłem jak wychodziła, więc poszedłem. Po prostu. - wszyscy przypatrywali mi się z podejrzliwymi minami, chyba mi nie wierzyli... - Oj no dobra, no. Chciałem z nią w końcu pogadać, bo ją tak olewałem i w ogóle, chciałem jej to wyjaśnić, czy coś. Poszedłem za nią, ale po jakimś czasie zniknęła mi z oczu, więc zacząłem ją wołać. Potem zauważyłem ją przy moście...
- Przy moście?! A co ona tam robiła? - Harry był nieco... Zdziwiony, wstrząśnięty?
- Ona... Ona chciała... - te słowa nie chciały mi przejść przez gardło. Tamta sytuacja, kiedy zobaczyłem ją przy tym przeklętym moście, jak zaczynała wchodzić na murek, a moje serce waliło jak oszalałe. Tak strasznie się o nią bałem... Nie wiem co bym zrobił, gdybym nie zdążył jej złapać. - Ona chciała się zabić. - wyszeptałem. - Przeze mnie. - odpowiedziała mi cisza. Żaden z nich nie był w stanie nic powiedzieć.
- A... Ale ja... Jak to przez... Ciebie? - wydukał w końcu któryś z nich.
- Nie wiem, czy przeze mnie. Ale raczej tak. Ona myślała, że ja jej nie lubię, czy coś, i w ogóle to wszystko ją przerastało, nie mogła sobie poradzić i stwierdziła, że się zabije.
- Skąd wiesz?
- Nie wiem! Nie wiem, czemu się chciała zabić, nie wiem, czy to wszystko przeze mnie, nie wiem, czy kiedykolwiek się jeszcze do mnie odezwie, nie wiem, czy będzie w stanie mi wybaczyć. Nic ku**a nie wiem! - tak, wydarłem się na nich. To wszystko powoli zaczyna mnie ostro denerwować. Chłopcy patrzyli na mnie ze zdziwionymi minami. Chyba mój nagły wybuch złości ich troszkę zdziwił... Usiadłem z powrotem na kanapie i spojrzałem na nich przepraszającym wzrokiem. - Przepraszam, ale ja... Już nic nie rozumiem. Według niej, nie jesteśmy już przyjaciółmi. - schowałem twarz w dłonie. - Chciałbym wiedzieć, czy jest jeszcze dla nas szansa, czy moglibyśmy się przyjaźnić. Chociaż przyjaźnić... - żaden z nich się nie odzywał. Byli wstrząśnięci, przynajmniej na takich wyglądali. - A kiedy spytałem jej, co by było, gdybym powiedział, że ją kocham, to powiedziała, że nie uwierzyłaby, rozumiecie? Nie uwierzyłaby. - wstałem i skierowałem swoje kroki w stronę schodów. Miałem dosyć przesłuchań ze strony chłopców. W tej chwili jedyne co było mi potrzebne, to święty spokój. Bez żadnych pytań i niepotrzebnego rozpatrywania sprawy po raz kolejny.
- Czekaj. - ktoś położył mi dłoń na ramieniu. Odwróciłem głowę. Harry. - Kochasz ją?
- Tak, kocham. Nawet nie wiesz jak. Szkoda tylko, że mi nie wierzy. A poza tym, co z Amy?
- Nie mam pojęcia. - powiedział. -Tylko się nie odwracaj... - dodał cicho. Moja reakcja? Odwróciłem się i zobaczyłem ciemne włosy znikające za drzwiami pokoju Olivii... - Mówiłem, żebyś się nie odwracał. - powiedział z uśmiechem, ale nie doczekał się odpowiedzi na moje pytanie, ponieważ ja już byłem w moim pokoju.
Ile wie? Czy słyszała całą naszą rozmowę? Czy słyszała tylko moje 'wyznanie miłości' ? Czy w momencie, w którym mówiłem o Amy stała jeszcze za mną?
Tyle pytań, tak mało odpowiedzi...
     
                 * Oczami Olivii *

Siedziałam oparta plecami o drzwi i pisałam. To zawsze mi pomagało.
" Od mojego ostatniego wpisu tutaj, tyle się zdarzyło... Och. Ja się chciałam zabić, pamiętniczku. Po prostu z tym skończyć, z tym całym cięciem się, braniem narkotyków 'żeby zapomnieć'. Miałam tego dość i gdyby nie Zayn to... Cieszę się, że mnie uratował i choć w pierwszej chwili byłam na niego wściekła, dzięki niemu, jego słowom, zaczynam mieć nadzieję na lepsze, ale nie mam pojęcia, co o tym wszystkim - i o Nim - myśleć. Bo on mnie kocha, nie wierzę, pamiętniczku. Tak mi przynajmniej powiedział, a ja... Cóż, uciekłam. Ta informacja była dla mnie taka świeża i dziwna, nie mogłam jej pojąć. Poza tym - gdybym podeszła wtedy do niego, przytuliła, to mógłby sobie robić nadzieje, a ja go przecież nie kocham... Dla mnie, to jest niepojęte - pierwszy raz mnie ktoś pokochał. Owszem, miałam paru chłopaków przedtem - zresztą dobrze o tym wiesz - ale w żadnym przypadku nie była to miłość. Chodziłam z nimi, bo... W sumie nie wiem dlaczego. Bo oni chcieli? Chyba tak. Ale teraz, to co innego. Ktoś mnie w końcu kocha, a ja tej miłości nie mogę odwzajemnić, bo po prostu nie umiem. Nie umiem kochać mężczyzny, tak naprawdę. To jest za trudne. Nie potrafię zrozumieć moich uczuć, nie wiem co do kogo czuję. Tak wiem, to dziwne, ale prawdziwe. Jedyną osobą, w stosunku do której moje uczucia nigdy nie ulegały zmianie była Em. Tak... Ją jedyną kochałam. Naprawdę. Nikogo więcej nie potrafiłam. Ona zawsze pomagała mi zrozumieć samą siebie, pokazywała, jak rozpoznawać uczucia moje i innych, w stosunku do mnie. Jeśli nie byłam pewna, czy ktoś mnie lubi, razem analizowałyśmy 'sygnały' jakie ta osoba do mnie wysyłała. Bez niej, nie wiem kim jestem, pamiętniczku, i choć pogodziłam się już z myślą, że jej tu ze mną nie ma, to nie mam pojęcia jak sobie poradzę. Boję się przyszłości.
I jeszcze jedna sprawa, pamiętniczku. Podsłuchałam rozmowę chłopaków i... Amy. Kim ona jest? I co ma wspólnego z Zayn'em i resztą? Bo na pewno coś ma, w końcu Malik mówił o niej z pewnym powątpiewaniem w głosie, jakby wolał o niej zapomnieć, nie myśleć. I znowu nic nie rozumiem. Dlaczego nie mogę być zwykłą dziewczyną, która nie ma pojęcia o problemach takiej wagi? Której nie umarł nikt bliski, która ma normalną rodzinę, kochających rodziców? Dlaczego, mój drogi pamiętniczku, nie potrafię zrozumieć i zapomnieć tego, co trzeba? Dlaczego nie umiem kochać, tak prawdziwie? Czemu jestem inna? Ach, pamiętniczku.
Tyle pytań, tak mało odpowiedzi.
Bo widzisz... "
- Olivia? - ktoś zapukał w drzwi. Nie odpowiadałam, nie miałam ochoty z nikim teraz gadać. - Mogę wejść? - ciągle nic nie mówiłam. Wstałam z podłogi najciszej jak umiałam, podeszłam do łóżka, wsunęłam pamiętnik pod poduszkę, przykryłam się kołdrą i udawałam, że śpię. - Uwaga, wchodzę. - Usłyszałam. Miałam nadzieję, że ten ktoś, któryś z chłopaków, wykaże się odrobiną kultury i kiedy zobaczy, że śpię, wyjdzie z pokoju bez zbędnego hałasu i da mi spokój. Uważnie nasłuchiwałam jakichkolwiek dźwięków. Kiedy nic nie usłyszałam, uniosłam delikatnie powieki.
- Bu. - na wysokości mojej twarzy 'wisiała' twarz Styles'a. Krzyknęłam z przerażenia.
- Matko! Harry, ty idioto! Chciałeś, żebym zeszła tu na zawał?! - ten tylko cicho się śmiał. No tak, przecież dla niego to był tylko niewinny żarcik. Zapomniałam. - Śmiej się, śmiej, ale ciekawe, jaką miałbyś minę, gdybym ci tu teraz zemdlała? - natychmiast się uspokoił, a na jego ustach nie było ani cienia uśmiechu. Harry stał się poważny i milczał. - Czemu nic nie mówisz?
- Zastanawiam się, dlaczego uważasz, że nam na tobie nie zależy. - o czym on mówi? Chłopak musiał zauważyć znak zapytania malujący się na mojej twarzy, bo zaraz dodał. - Chciałaś nas zostawić, chciałaś si...
- Ach, to. To nic takiego. - przerwałam mu, nie miałam zamiaru o tym teraz gadać.
- Miałaś zamiar odebrać sobie życie i mówisz, że to nic takiego?! - Hazz wykrzyczał mi to prosto w twarz. Nie odpowiadałam. Miał rację. - Olivia, jeśli myślisz, że nic dla nas nie znaczysz, to jesteś w błędzie. - dodał już spokojniej, a ja spojrzałam na niego uważnie. Ja coś dla nich znaczę? Od kiedy? Czy ja o czymś nie wiem? - Naprawdę myślisz, że jeśli byłabyś nam kompletnie obojętna, to wzięlibyśmy cię do nas do domu? - dopiero teraz dotarło do mnie, że gdyby faktycznie nie zależało im na mnie, to by mnie do siebie nie wzięli, bo przecież oni są sławni, przeze mnie pewnie mieli problemy z mediami, a mimo wszystko nadal pozwalają mi tu być...
- Przepraszam.
- Nie przepraszaj, tylko obiecaj, że nie sprób...
- Nie! Nie mogę wam tego obiecać. Chcesz wiedzieć dlaczego, to idź do Zayn'a, on ci powie. Ja nie mam ochoty tego tłumaczyć. - znowu wcięłam mu się w słowo. - Dziękuję, że mi uświadomiłeś, że jednak coś tam dla was znaczę, naprawdę, ale mógłbyś już iść? Za dużo wrażeń na dziś, jestem zmęczona tym wszystkim.
- No dobrze. - westchnął i skierował się w kierunku drzwi. Kiedy nacisnął klamkę, coś mnie tchnęło.
- Harry, proszę podziękuj ode mnie Zayn'owi.
- Za co?
- Że mnie uratował... - powiedziałam cicho. Nadal nie wierzyłam, że próbowałam się zabić.
- A ty mu nie możesz podziękować? - chłopak był zaskoczony. Dla niego to było logiczne, że ja mu powinnam podziękować, ale dla mnie odezwanie się do kogoś, kto jest we mnie zakochany, jest... Trudne. Bardzo trudne.
- Nie, bo... Nie umiem i się boję. - spojrzałam w dół, nie chciałam, by widział zmieszanie na mojej twarzy.

***

Jest 9, jak się podobało? :)) Przepraszam, że dodaję dopiero teraz, ale mam tyle sprawdzianów w tym tygodniu i w tym następnym, że nie dałam rady wcześniej :((
Teraz jeszcze coś, a mianowicie : OBSERWACJA. Bardzo Was o nią proszę, jeśli czytacie mojego bloga, to zaobserwujcie. Na razie mam pięciu obserwatorów, a komentarzy 11, tak więc... Do roboty! :D

Do napisania!
Mary ;*

7 KOMENTARZY = KOLEJNY ROZDZIAŁ

niedziela, 9 lutego 2014

Dziękuję <3

Chciałam Wam bardzo podziękować za ponad 1000 wyświetleń, za to, że czytacie, komentujecie (choć wiem, że mogłoby być lepiej :D ) . To wszystko naprawdę dużo dla mnie znaczy, kiedy tylko widzę jakiś nowy komentarz to mam takiego banana na twarzy, że nie macie pojęcia :* Kocham Was za to wszystko!

+ taka dobra wiadomość - mam tu internet, więc rozdział 8 powinien pojawić się w środę albo czwartek, a może nawet wcześniej :)) Rozdział 6 jutro; już mam napisany - trochę inny, ale co tam :3

JESZCZE RAZ DZIĘKUJĘ <3333

#6

          *Oczami Zayn'a*

Kiedy wszedłem do sali to... Szok. Nic więcej. A potem nieopanowana radość. Chłopaki się obudzili! O matko, jak ja się strasznie cieszę, że nic im nie jest, że żyją i wracają do zdrowia. Te trzy tygodnie to była dla mnie udręka. Jestem mega wdzięczny Oliv - może tego nie okazuję, ale faktycznie tak jest - za to, że wzięła mnie do siebie do domu. Przecież ja bym tam zwariował normalnie! Bez nich w tym wielkim domu? Bez tej czwórki - a ze mną to już piątki - wariatów ten dom by nie istniał. Co to za dzień spędzony bez pełnych rozpaczy krzyków Niall'a, bo na przykład właśnie ja zjadłem mu ostatnią kanapkę, bez bezsensownych wrzasków Louis'a i Liam'a próbującego nas uciszyć?
Ale moja radość w porównaniu do radości Olivii to nic...
- Emmily! - wykrzyknęła kiedy tylko zobaczyła przyjaciółkę, która z szeroko otwartymi oczami rozglądała się po sali. Natychmiast zaczęły się ściskać jakby nie widziały się co najmniej rok. I zrozum tu człowieku kobiety... Okej, ja też się cieszę, ale my, faceci, mniej okazujemy swoje uczucia. Ja po prostu podszedłem do każdego z nich, uścisnąłem 'po męsku' i powiedziałem jak bardzo mi ich brakowało. Im to wystarczyło, znają mnie najlepiej i wiedzą co czułem.
Danielle i Eleanor biegały wokół swoich chłopców i pytały, czy wszystko w porządku i takie tam.
- Hej, stary. - usiadłem na łóżku Niall'a, uważając, żeby na nim nie usiąść. - Jak się czujesz?
- Hej. W porządku. - odparł mi blondynek. Chciał podnieść się do pozycji siedzącej , więc podparł się na rękach, uniósł się na poduszce i jęknął. Chciałem mu pomóc, ale odtrącił moją rękę. - Poradzę sobie.
- Jasne, jasne. - mruknąłem.
- Wątpisz w moje możliwości? - o tak. Niall i ta jego pieprzona duma.
- Nie wiem, czy zauważyłeś, ale to nie ja przed chwilą wybudziłem się ze śpiączki i to nie ja mam rozwaloną głowę. - powiedziałem. Miną Niall'a szukającego na swojej głowie bandaża - bezcenna. Zacząłem się głośno śmiać, a wszyscy spojrzeli na mnie jak na idiotę - swoją drogą, nic nowego, nie? Podniosłem cztery litery i podszedłem do okna. Patrzyłem na nasze fanki. To uczucie, kiedy zdajesz sobie sprawę, że choćbyś popełnił wiele błędów, to są na świecie ludzie, którzy zawsze będą cię wspierać... Nie do opisania.
Poczułem na sobie czyjś wzrok. Odwróciłem się i napotkałem spojrzenie ciemnych oczu pewnej średniego wzrostu brunetki. Posłałem w jej kierunku delikatny uśmiech, na co ona odpowiedziała mi tym samym - ukazała rządek swoich białych zębów. Nie wiem czemu w jej oczach widziałem też smutek. Przecież chłopcy się obudzili, Emmily też, jest cała i zdro... No tak. Guz. Jestem ciekaw, czy Em już wie. Nie chciałbym, żeby umarła. Z nią może i nie łączy mnie zbyt wiele, ale z Olivią owszem i nie chciałbym, żeby się załamała. Po prostu nie zniósłbym tego. I choćbym nie wiem jak się starał, to i tak nigdy nie dam jej tyle szczęścia ile ta dziewczyna.

         * Oczami Olivii *

- Jak się czujesz, coś ci przynieść?
- Spokojnie, wszystko dobrze. - Em wyglądała jakby udało jej się wyjść z jakiej bitwy. Wymęczona twarz, posiniaczone nogi. Przez ten czas strasznie schudła, a przecież przedtem też była bardzo szczupła. Ale uśmiechała się i - co najważniejsze - żyła. Ciągle żyła. Ale jedna sprawa mnie martwiła...
- Em, mogę ci zadać pytanie?
- Właśnie to zrobiłaś. - odparła mi wielce rozbawiona, a ja zgromiłam ją wzrokiem - nie miałam ochoty na żarty. Zaraz się uspokoiła. - Jasne, pytaj.
- Bo nie wiem, czy wiesz, ale ty masz jakiś uraz głowy i guza i będzie ci potrzebna operacja i konsekwencje mogą być i...
- Wiem. - powiedziała z takim spokojem, jakby nie do końca wiedziała co oznacza słowo ŚMIERĆ. Nie widziałam w jej oczach smutku, strachu. Tylko radość. Najczystrzą radość. Jak to możliwe, że ona w tej chwili się tym w ogóle nie przejmuje?! A tak. Zapomniałam. To Emmily, ona zawsze miała wszystko gdzieś i po prostu żyła chwilą.
- Matko, Olivia, nie uwierzysz! Przez ten cały czas leżałam w tej samej sali co One Direction! I nawet zapytali się mnie jak się czuję! Uwierzysz w to?! - mówiła tym swoim piskliwym głosikiem. Zawsze jej głos przybierał taką 'barwę' kiedy była podekscytowana. A teraz z pewnością była. Na moje usta wtargnął szeroki uśmiech.
- Hmm... Jakby ci to powiedzieć... - udałam, że się nad czymś zastanawiam.
- Wal prosto z mostu.
- Od paru tygodni mieszkam z jednym z nich. - powiedziałam, a usta Em wygięły się w niemym 'o'. Wyglądała przezabawnie.
- Co?! Z Zayn'em?! No, no, no. Nie spodziewałam się tego po tobie. - w zabawny sposób poruszyła brwiami.
- Emmily! Zwariowałaś?! - walnęłam ją w ramię. No błagam, kto jak kto, ale ona akurat powinna wiedzieć, że takie rzeczy to nie ja.
- Czy zwariowałam? Już dawno. - te słowa wypowiedziała z taką powagą... Spojrzałyśmy na siebie i po chwili śmiałyśmy się jak opętane. Dawno nikt mnie tak bardzo nie rozbawił.
- A tak na poważnie. - zaczęła Em, kiedy się już trochę ogarnęłyśmy. - Jak to jest z tobą i Zayn'em?
- Em, lubię go i my się tylko przyjaźnimy, na prawdę. Jesteśmy po prostu przyjaciółmi. - nie cierpię rozmów o moich uczuciach. One mnie tak strasznie męczą...
- Jasne, jasne. Takimi 'tylko przyjaciółmi' , że Malik cały czas się n ciebie gapi. - natychmiast odwróciłam głowę, ale jedyne oczy, które napotkałam to oczy pana Grouds'a, który właśnie w tej chwili wszedł do naszej sali. Spojrzałam na Emmily karcącym wzrokiem, a ta tylko się zaśmiała. Lekarz patrzył na nas wszystkich uważnie. Miałam tylko nadzieję, że Dan z El nie zapomniały powiedzieć mu o tym, że wszyscy się obudzili...
- Dzień dobry, jak się państwo czują?
- Dobrze, dziękujemy za troskę, doktorze. - powiedział Liam, a chłopcy kiwnęli głowami na potwierdzenie jego słów.
- A pani, panno Anderson? - skierował pytanie w stronę mojej przyjaciółki.
- Ja? - myślałam, że Emmily jest troszkę bardziej ogarnięta, ale chyba jednak nie.
- Tak, ty. - szepnęłam.
- Aha... - na jej policzki wpłynęły rumieńce. - Czuję się już lepiej. - lekarz pokiwał głową.
- Jeśli tak, to proszę pójść za mną, musimy zrobić pani badania i jeśli wszystko będzie w porządku, to jesteśmy zmuszeni wykonać operację wycięcia guza. - widziałam wahanie w oczach Em, ale na skinienie ręką pana Grouds'a wstała i wyszła z sali. Jej kroki były niepewne - dopiero teraz musiała zdać sobie sprawę z tego, jakie mogą być konsekwencje, co się może wydarzyć, że może nawet umr... Nawet nie chcę o tym myśleć. Ta świadomość, że to się może tak skończyć i wszystkie te inne rzeczy przytłaczały mnie.
Siedziałam sama na łóżku i czułam, że wszyscy na mnie patrzą, współczują mi, próbują zrozumieć. A mi teraz najbardziej potrzebna była czyjaś bliskość, chciałam, żeby ktoś mnie przytulił. Jak na zawołanie - poczułam jak ktoś mnie obejmuje. Nie patrząc kto to, wtuliłam się w jego - albo jej - ramiona, a po policzkach zaczęły mi spływać łzy.

To znowu szóstka :)) Udało mi się ją napisać, myślę, że aż tak źle nie wyszła, ale Wy zdecydujcie :D Komentujcie i do napisania! <33 Mary ;*

czwartek, 6 lutego 2014

#8

#8
Miałam już dość tego wszystkiego. Kolejny raz siedziałam zamknięta w pokoju, zdana tylko na siebie. Kolejny raz patrzyłam na przedmiot znajdujący się w moich dłoniach. Kolejny raz miałam zadać nim sobie ból, oznaczający kolejny dzień bez mojej nadziei - Emmily. Kolejny raz płakałam, kolejny raz próbowałam nie oddychać. Kolejny raz nie miałam pojęcia po co żyję.

Chłopcy wyszli ze szpitala już dwa dni temu. Ich twarze nabierały kształtów, życie toczyło się dalej. Często wyjeżdżali, to na wywiady, sesje, czy gdzieś indziej. Kiedy przyjeżdżali do domu zawsze zaglądali do mnie do pokoju, żeby sprawdzić, czy nic mi nie jest, jak się czuję i czy w ogóle jeszcze żyję. Prawie wszyscy to robili, oprócz Zayn'a... On nie przychodził, a ja czekałam tylko na niego. To właśnie na jego wizytach i słowach zależało mi najbardziej, bo to on stał się moim pierwszym przyjacielem. Dlatego nie rozumiałam, czemu do mnie nie przyjchodzi... Pewnie mnie nie lubił. Jak każdy na tym świecie.

Nie spałam. Bałam się, że jak zasnę to Emmily mi ucieknie. Ona nie żyła, ale mimo wszystko siedziała na przeciwko mnie i pytała się jakie będzie rozwiązane w jej krzyżówce. Jak zawsze nie znałam odpowiedzi. Często prosiła mnie o to, żebym się uśmiechnęła, żebym żyła jak dawniej, ale ja jej nie słuchałam. Nie chciałam jej słuchać. Nienawidziłam jej za to, że wtedy namówiła mnie i wyszłyśmy z domu by udać sie na koncert One Direction. Poszłam tam, bo chciałam widzieć uśmiech na jej twarzy. A przez to, że poszłam, widziałam go wtedy na jej twarzy przed ostatni raz w życiu. Ale jednak kochałam ją tak, jak nikogo innego.

Zasnęłam, a Emmily mi uciekła. Nie szukałam jej, bo wiedziałam, że jeszcze do mnie wróci, że ją zobaczę. Może tylko w mojej głowie, ale jednak. Nie mogła mnie lubić, bo ode mnie odeszła, uciekła; zostawiła mnie w tym okropnym świecie samą. Dlaczego nie mogę być dzieckiem? Dla nich, największym problemem jest zagubienie ulubionej zabawki, a nie śmierć. One nie mają pojęcia co to, nie odczuwają tego, co ona wywiera na ludziach. Strach, przerażenie, złość, gniew, nienawiść. Dzieci o tym nie wiedzą.

Kiedy nie mogłam wytrzymać to też uciekałam. Przez okno. Dzisiaj zrobiłam to samo. Ostatnio lubiłam adrenalinę, przynosiła mi ulgę. Ale spokojnie, nie skakałam z więcej niż pierwszego piętra. Psycholog - tak, chodzę do psychologa - zawsze mi sie pytał skąd te siniaki na twarzy, nogach, rękach, wszędzie. Mówiłam mu, że to Em mnie popchnęła, a on? Kręcił tylko głową i mamrotał pod nosem, że jestem wariatką. A może jestem? Nic mu do tego. Już mnie mieli zawozić do psychiatryka, ale Zayn coś im powiedział, jakoś ich przekonał i mnie zostawili, w ogóle dali mi spokój - mój psycholog stracił pracę. Tylko dlaczego akurat on to powiedział? Coraz bardziej się w tym gubię.

Szłam przez miasto, ponure jak zwykle. Ludzie też byli ponurzy - czyżby mój humor udzielał się innym? Skręciłam w tak dobrze mi znaną ulicę. Usiadłam na ławce i patrzyłam jak  dom przy Abbey Road 347 gnije, nie widząc swoich właścicielek od kilku tygodni. Myślę, że Em czasem go odwiedza, bo bardzo go lubiła. Ja też go lubiłam, mimo wszystko. Nie był takie zły, mogłabym w nim spokojnie mieszkać do starości. Był urządzony tak, jak zażyczyła sobie Emmily. Zawsze chciała zostać projektantką wnętrz. Artystka.

Wstałam, nie chciałam już o niej myśleć. Poszłam dalej, tam, gdzie prowiadziły mnie nogi. Nie wiem, czy chciałam tam pójść. Em zawsze mi mówiła, że mam tam nie skręcać, ponieważ nie czeka tam na mnie nic dobrego, ale ja jej nie słuchałam. Byłam tam już parę razy. Zawsze wysposażona w pieniądze, by zakupić towar dawający ulgę. Teraz też kupiłam.
Powoli robiło się coraz ciemniej. W domu chłopców mi się nudziło, więc nie chciałam tam teraz wracać. I tak nikt mnie tam nie kochał, nie lubił. Jak odejdę, to przecież nikt nie będzie za mną płakał, nawet nie zauważą. Usiadłam na ławce i wyjęłam igłę.
-Oliv! Olivia! Gdzie jesteś? - usłyszałam głos Zayn'a. O nie, on nie może mnie teraz zobaczyć, nie może się dowiedzieć, że ćpam, że się tnę, że sobie nie radzę, że nie umiem zapomnieć. Nie może. Jak się dowie, to na pewno nigdy więcej chłopcy nie dadzą mi spokoju, będą mnie kontrolować na każdym kroku, nigdy nie pozwolą mi nigdzie samej wyjść. To nie może się tak skończyć.
Wstałam z ławki chowając igłę do torebki i zasłaniając ślady nacięć na moich rękach długimi rękawami mojej bluzy. Jeszcze tylko nałożyłam kaptur na głowę i zaczęłam kroczyć w kierunku wyjścia z uliczki. Starałam się być niewidoczną, jak żółwie ninja - Em zawsze tak do mnie mówiła. ' Jeśli chcesz, żeby nikt cię nie widział, to zachowuj się jak żółw ninja. ' Nigdy więcej tego nie usłyszę... Nie, stop! Olivia, nie możesz się teraz rozkleić. Masz ważniejsze rzeczy do roboty. Musisz zwiać Zayn'owi, niezauważenie wejść do willi chłopaków i zachowywać się jak gdyby nigdy nic. Nie ma nic prostszego.
W sumie... Po co ja się tak trudzę? Przecież i tak nikomu na mnie nie zależy.
Gwałtownie zatrzymałam się i rozejrzałam. Tak. To jest to. Ruszyłam w kierunku mostu znajdującego się na drugim końcu ulicy. Chcę się zabić. W końcu to zrobię. Moje życie nie ma sensu. Bez Emmily czuję się na tym świecie jak ktoś kompletnie bezwartościowy. Ona jako jedyna dawała mi jakiekolwiek poczucie własnej wartości. To, że chłopcy wzięli mnie do siebie do domu nic dla mnie nie znaczy, dla mnie zrobili to po prostu z litości. Jestem dla nich tylko ciężarem, więc jak odejdę, to będą się cieszyć, bo się mnie pozbędą. Nikt nie będzie płakał. A już tym bardziej oni, o Zayn'ie nawet nie wspominając. Swoją drogą, czemu teraz mnie szuka, skoro przez ten cały tydzień nawet słowem się do mnie nie odezwał? Reszta chłopców okazywała mi chociaż jakieś uczucia, nawet zdążyłam ich trochę polubić, zwłaszcza Harry'ego i Louis'a, oni umieli mnie jakoś pocieszyć, rozśmieszyć - może swoją wrodzoną głupotą? - a on... Kompletnie nic. Zachowywał się tak, jakbym była mu obojętna. I to bolało. Cholernie bolało. Dlatego lepiej będzie, jeśli odejdę, jeśli pójdę do Emmily. Wtedy już nigdy sie nie rozstaniemy.
Doszłam do końca ulicy. Powolnym krokiem weszłam na most, skierowałam się w stronę murku i wspięłam się na niego. Spojrzałam w dół i przełknęłam ślinę. Tam było chyba z 30 metrów, ale... Nie mogę się poddać. Nie mogę stchórzyć. Pierwszy raz w życiu muszę wykazać się odwagą. Pewnie ktoś powiedziałby, że chęć zabicia się to zwykłę tchórzostwo, ale dla mnie to coś innego. Wolę już zginąć, niż ciągle żyć w cierpieniu.
Zamknęłam oczy.
- Emmily, słońce, idę do ciebie. - szepnęłam, a po moich policzkach zaczęły spływać pojedyncze łzy. Nabrałam dużo powietrza w płuca i skoczyłam.
- Olivia, nie! - czyjeś silne ręce chwyciły mnie w pasie i przyciągnęły z powrotem na most. Po chwili trwałam osłupiała w czyiś ramionach.
Chwila moment, to ja żyję?! Że co?! Niech no ja tylko dorwę tego, który mnie uratował. Uniosłam głowę i...
Nie, to nie może być on. Przecież jemu w ogóle na mnie nie zależy, przecież on ma mnie daleko gdzieś, w ogóle go nie obchodzę, on się do mnie nie odzywa, a teraz patrzy na mnie ze łzami w oczach i smutnym uśmiechem na ustach. Kiedy tylko go zobaczyłam cała złość wyparowała ze mnie w jednej sekundzie, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
- Zayn... Dlaczego? - szepnęłam.
- Może i się do ciebie nie odzywam, może i jestem nie miły, ale kurde zależy mi na tobie, rozumiesz? - jego słowa odbijały się echem w mojej głowie. 'Zależy mi na tobie, zależy mi na tobie, zależy mi na tobie' - Nie możesz się zabić, tylko dlatego, że ona nie żyje, bo ona żyje i będzie żyła już zawsze. O tutaj. - puknął mnie lekko w miejsce tuż nad moją lewą piersią. W moje serce. I wtedy coś zrozumiałam... Miał rację. Emmily może i nie żyje w naszym świecie, ale przecież teraz jest w miejscu, w którym jest jej lepiej. Czyli ja nie mogę się zachowywać tak, jak dotychczas. Muszę przestać. - Proszę, obiecaj mi coś. - powiedział, a ja spojrzałam na niego wyczekującym wzrokiem. - Nigdy więcej nawet nie spróbujesz się zabić. - patrzył mi głęboko w oczy.
- Ja... Nie mogę. - powiedziałam cicho, a Malik patrzył na mnie zmartwiony i chyba czekał na ciąg dalszy mojej wypowiedzi. - Nie mogę ci obiecać czegoś, czego nie będę w stanie zrobić.
- Ale jak to nie będziesz?
- Po prostu. Wiem, że nawet jeśli będę się starać, to - jeżeli wszystko będzie takie jak teraz - na pewno przez moją głowę będą się przewijać myśli samobójcze. - podeszłam do najbliższej ławki i usiadłam na niej, a mulat zaraz za mną. - To wszystko jest dla mnie za trudne. Was nie ma ciągle w domu, nie wiem co robić, a jak już wracacie, to ty masz mnie kompletnie gdzieś a ja nie mam pojęcia dlaczego; ta niewiedza mnie przerasta. Ja na prawdę nie daję sobie rady. - spojrzałam na niego, a ten tylko westchnął.
- Chciałbym ci powiedzieć, że wszystko się jeszcze ułoży, że będzie jak dawniej, ale oboje wiemy, że nie będzie. Teraz mniej więcej rozumiem jak się czujesz, ale żeby się zabijać? Nie mogłaś mi o wszystkim powiedzieć? Przecież jesteśmy przyjaciółmi. - ten sobie chyba jaja ze mnie robi. Przyjaciółmi? On się do mnie nie odzywa, ma mnie w dupie i jeszcze myśli, że ja mu się zwierzać będę? Jemu? Teraz byłam na niego wściekła.
- Tobie się naprawdę wydaje, że skoro powstrzymałeś mnie od popełnienia samobójstwa to znowu będziemy przyjaciółmi? - wydawał się zdezorientowany i nic nie mówił. Czyli jednak tak myślał.
- Znowu? To my nie jeste...
- Tak Zayn, znowu. - przerwałam mu. - I nie, nie jesteśmy przyjaciółmi. Pomyśl, jak ty byś się czuł, gdybyś stracił twojego najbliższego przyjaciela, a potem ktoś inny zostawiłby cię kiedy najbardziej byś go potrzebował? Bo ja się tak właśnie czuję. Zostawiłeś mnie. - widziałam, że ranią go moje słowa, ale musiał wiedzieć jak ja się czuję, zrozumieć, jak bardzo mnie zranił. - Dlaczego tak bardzo mnie nie lubisz, Zayn?
- Czemu tak uważasz?
- Bo tak odbieram twoje zachowanie. Po prostu mnie nie lubisz. - nie zaprzeczył. Nawet nie spróbował. Po prostu milczał. - Czyli jednak mnie nie lubisz. Rozumiem. - energicznie wstałam z ławki z zamiarem powrotu do domu, pójścia bez słowa do pokoju, potem skierowania się do łazienki i wyjęcia z szuflady małego, srebrnego i ostrego przedmiotu i zadania nim sobie bólu... Przeszkodziła mi w tym ręka chłopaka, która zacisnęła się na moim nadgarstku.
- A gdybym ci powiedział, że cię kocham? - wypowiedział te słowa patrząc mi prosto w oczy. Nie wiem, czy oczekiwał tego, że po tym jakże osobliwym wyznaniu miłości - bo chyba tak to mogę odebrać - rzucę mu się w ramiona i serdecznie ucałuję, ale moja reakcja musiała go zdziwić i na pewno bardzo zasmucić.
- Nie uwierzyłabym. - odwróciłam się na pięcie i pobiegłam w stronę willi chłopaków. W ogóle nie pojmuję tego, co robi Zayn - najpierw się ze mną przyjaźni, potem ma kompletnie w dupie, a teraz mi mówi, że mnie kocha. I co ja mam robić?

            * Oczami Zayn'a *

- Nie uwierzyłabym. - po tych słowach poczułem się tak, jakby ktoś wbił mi nóż w serce. Zraniła mnie, i to bardzo, ale to w żadnym wypadku nie jest jej wina. Tylko moja. Spieprzyłem sprawę na całej linii. Mogłem do niej wtedy przyjść pogadać, nawet chciałem, ale... No właśnie - ale. Nie mam pojęcia dlaczego w końcu do niej nie przyszedłem. Może się bałem, że coś zepsuję? A może myślałem, że ona mnie nie lubi? A może... Nie. To są po prostu zwyczajne, nic nie warte wymówki. Próbuję się usprawiedliwić na siłę, chcę pokazać, że jestem silniejszy i przez to ranię innych. Strasznie żałuję tego, co zrobiłem. Przez to ją straciłem, a mi naprawdę na niej zależy - bardzo, bardzo zależy. Bo ja ją kocham. Tego uczucia jestem pewien w stu procentach, co w moim przypadku jest rzadkością, ale po tym co zrobiłem, po tym, w jaki sposób wyznałem jej moje uczucia, wiem, że na nią będę musiał długo czekać. A mogło być tak pięknie...
Wstałem z ławki i ruszyłem w kierunku domu. Nie było sensu się śpieszyć, a wolałbym dotrzeć tam później, niż wcześniej; będę musiał wyjaśnić wszystko chłopakom, a to z pewnością miłe zadanie nie będzie. Mogę się założyć, że jeszcze długo będą mi wyrzucać to, co jej zrobiłem.

                          * * *

Stanąłem przed drzwiami mojego domu. Nie miałem najmniejszej ochoty tam wchodzić - najchętniej podszedłbym gdzieś jeszcze - ale Liam dzwonił do mnie i kazał wrócić. I jestem.
Położyłem dłoń na klamce i delikatnie nacisnąłem. Wszedłem do środka bez żadnego hałasu, zdjąłem płaszcz, buty i wszedłem do salonu. Odetchnąłem z ulgą, kiedy zobaczyłem, że w pomieszczeniu nie ma żadnego z nich : ani Liam'a, ani Niall'a, ani Harrry'ego, ani Louis'a. Kamień z serca.
- Czyli pogadamy sobie później. - mruknąłem. Zacząłem wchodzić po schodach do góry, deski skrzypiały złowrogo pod moim ciężarem. Skierowałem swe kroki w stronę mojego pokoju, po drodze przykładając ucho do drzwi brunetki. Płakała.
- Co ja jej najlepszego zrobiłem? - szepnąłem i przetarłem twarz dłońmi.
- Też chcielibyśmy to wiedzieć, Zayn. - w korytarzu pojawili się chłopcy. No to teraz się zacznie...

***
Muszę Wam przyznać, że ten rozdział mi się podoba :D Co o nim sądzicie?
Przepraszam, ale muszę wprowadzić taką zasadę :

7 KOMENTARZY = NOWY ROZDZIAŁ

Myślę, że dacie radę, w końcu to nie jest tak dużo :))

Do napisania!
Mary ;*

+ Chciałabym życzyć wszystkiego naj, naj Sophie, która miała wczoraj urodziny ;*

wtorek, 4 lutego 2014

#7

Z każdą chwilą płakałam coraz mocniej. Łzy nie potrzebowały mojej pomocy - same spływały po moich policzkach. Jak to możliwe, że jeszcze chwilę temu byłam tak strasznie szczęśliwa, a teraz? Nic nie warta beksa.
- Spokojnie, Oliv, musisz się uspokoić. - jakiś męski głos. Louis, Harry, Liam, Niall? Na pewno nie, przecież oni leżą w łóżkach i nie mogą wstawać. Czyli to musi być... Podniosłam wzrok. Tak, to on. Zayn. Jego twarz, taka idealna, bez żadnej skazy. Ale jednak inna, taka... Smutna? Nie rozumiem. - Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. - znowu ten jego niski głos. Chciałam zaprzeczyć, powiedzieć, że już nic nigdy nie będzie dobrze, ale z moich ust nie był w stanie wydobyć się żaden dźwięk. Po prostu pokręciłam głową i zaczęłam płakać jeszcze głośniej. Wtuliłam się w tors chłopaka i leżałam. On cały czas głaskał mnie po włosach i szeptał mi do ucha : 'wszystko będzie dobrze' , ' na pewno dasz radę' . Dla mnie były to tylko słowa, nic nie warte, puste, słowa. W tamtej chwili wiedziałam, że nic nie będzie dobrze. W momencie, w którym Emmily opuszczała naszą salę szpitalną coś we mnie drgnęło. Miałam coś jakby przeczucie, że to wszystko źle się skończy.
- Jak się czujesz? - spytała El, która przed chwilą razem z Danielle podeszła do mojego - w sumie to Emmily - łóżka. Popatrzyłam na nią i to chyba jej wystarczyło. Mój smutny, bez śladu życia wzrok mówił więcej niż 1000 słów - czułam się beznadziejnie. Nic, oprócz świadomości, że z Em wszystko w porządku, nie było w stanie mi pomóc, pocieszyć. Nawet Zayn, choć jego słowa dawały chwilową ulgę.

     * Oczami Zayn'a *

-Chyba zasnęła. - dziewczyna co chwilę  brała głębszy oddech, który stosunkowo się uspokajał po półgodzinnym płakaniu. Jej twarz była mokra od łez.
- Biedaczka. To musi być dla niej straszne... - powiedziała Eleanor.
- Dokładnie. Gdyby jeszcze miała jakieś wsparcie od rodziny... Ona w ogóle ma jakąś rodzinę? - spytała zaciekawiona Dan.
- Mało mi o tym mówiła. Wspominała, że jest sama, rodzina ją olała, czy coś. - na sali zapadła cisza. Czułem, że nawet chłopcy - choć przecież z nią nigdy nie rozmawiali - coraz bardziej jej współczują, ale też lubią, szanują. Osoba, która sobie radzi w takiej sytuacji, albo musi mieć stalowe nerwy, albo po prostu znajomych, którzy ją wspierają. Olivia na początku miała tylko Emmily. I mimo wszystko sobie radziła. - Szczerze mówiąc, to ona ma tylko Emmily.
- I nas. - dodał Louis.
- Tak. I nas. - pokiwałem głową. Ona na prawdę ma tylko nas. Bardzo chciałbym, żeby była szczęśliwa, a wiem, że teraz z pewnością nie jest. Zbyt dużo problemów, obowiązków teraz na nią spadło. Codzienne wycieczki do szpitala i ten strach. Wiem jak się czuła, bo sam to wszystko przeżywałem. Nie myślisz o niczym innym, tylko o tym czy dadzą radę. Czy przeżyją, wybudzą się. Czy wszystko będzie jak dawniej. Ale prawda jest taka, że już nigdy nie będzie tak jak wcześniej. Będziemy się starać zapomnieć, ale nigdy nie zapomnimy. Przynajmniej ja nigdy nie zapomnę.
- Mam nadzieję, że z Em wszystko okej. Pójdę spytać lekarzy. - powiedziała Dan i zaczęła kierować się do wyjścia na korytarz.
- To ja też pójdę, zaczekaj. - powiedziałem, a Danielle kiwnęła głową. Delikatnie zsunąłem z siebie ciało brunetki i ułożyłem ją na szpitalnym łóżku.
- Dbajcie o nią! Jak się obudzi, to dajcie znać! - rzuciłem chłopakom i ruszyłem do wyjścia. Szybko dogoniłem Dan. Razem szliśmy w kierunku recepcji, potem do sali operacyjnej. W tej części szpitala wszystko wyglądało inaczej. Sam wystrój był bardziej surowy, a kiedy się tam wchodziło, to aż się człowiekowi nastrój psuł. Nawet widok z okna był zupełnie inny. Z sali chłopców i Em oglądałem podjazd, parking - nasze fanki też - ulice, a za nią lasek. Było tam jasno, przyjemnie się patrzyło, a tu... Za oknem jakieś kontenery, zaułki. Na dodatek bez oświetlenia. Przygnębiające, na prawdę.
Doszliśmy do miejsca, które wskazały nam panie w recepcji. W tamtym miejscu był strasznie duży zgiełk. Lekarze biegali w tą i spowrotem z przerażonymi minami. Chyba nie wiedzieli co mają robić. Za szybą było słychać głośne pikanie aparatury. Spojrzeliśmy na siebie z Dan przerażeni i spytaliśmy się lekarza co się dzieje.
- Wystąpiły powikłania. Przepraszam, ale muszę iść! - wystraszeni spojrzeliśmy na siebie. Postanowiliśmy postać tam chwile oczekując na rozwój wydarzeń. Byliśmy przerażeni. Widać było jak pojedyncze łzy spadają na policzki Dan.
Nagle wszystko ucichło, a za drzwiami usłyszeliśmy głos lekarza.
-Czas zgonu?
Danniele rozpłakała się na dobre. Ale mi też dużo do tego nie brakowało. Wyobrażałem sobie zapłakaną twarz Olivi.
- A mogłabym jeszcze pójść przed operacją pożegnać się z przyjaciółmi? - nie wiem czy mi się przesłyszało, ale to był głos Emmily!
- Też to słyszałeś? - spytała Danniele Nie zdążyłem odpowiedzieć, bo drzwi się otworzy i wyszła z nich... Emilly. Szybko wstaliśmy i ją ścisneliśmy z całej siły. Była troche zdezorientowana widząc nasze blade i mokre od łez twarze.
- Wszystko w porządku? - zapytała słabym głosem, uśmiechając się przy tym delikatnie.
- Jak najbardziej - odpowiedzieliśmy zgodnie. Poszliśmy z nią w kierunku sali chłopków, gdzie rówńież spała Olivia, żeby dziewczyna mogła się z nimi potrzegnać. Przecież to akurat było logiczne, że dziewczyna nas bez słowa "cześć" nie zostawi. Ale nam strachu napędziła. Okazało się, że w tamtej sali umarł starszy człowiek, z powodu nieprzyjęcia się serca.  Gdy nas nie było to Oliv musiała się obudzić bo właśnie wychodziła z pokoju kierując się do dystrybutora z wodą. Gdy zauważyła Em szybko do niej podbiegła z wielkim uśmiechem na twarzy. Było widać, że te dwie dziewczyny łączy wielka więź.

            * Oczami Olivii *
                                                       - A ty już po operacji? Aż tak długo spałam? - uśmiechnęłam się widząc przyjaciółkę. Czułam, że mam jeszcze mokre policzki od płaczu.
- Wiem, że jesteś śpiochem, ale chyba nie aż takim. Miałam badania.- jej głos był słabiutki, przerywał się. Miałam wrażenie, że przyjaciółka zaraz osunie się na podłogę. Szybko podeszłam do niej i ją przytuliłam, żeby czuła, że zawsze przy niej jestem. Dziewczyna uniosła lekko ręce, żeby mnie przytulić i nagle poczułam cały jej ciężar na sobie.
- Emmily? Em? - dziewczyna nie odpowiadała. Przybiegli lekarze, położyli ją na noszach, a ona nadal nie otwierała oczu. Zaczęli kierować się z nią na salę operacyjną. Wtedy odzyskałam świadomość, która uderzyła we mnie z całym impetem. Nie... Chciałam pobiec za blondynką, ale nie mogłam, ponieważ powstrzymywały mnie silne ręce. To pewnie Zayn... Nawet nie zauważyłam kiedy mnie chwycił. Zaczęłam się szarpać, za wszelką cenę chciałam dogonić przyjaciółkę. Musiałam! Jednak nic nie mogłam zrobić.
- EMMILY! EM! OBUDŹ SIĘ! - krzyczałam, jakby mogło to coś dać, jakby krzyk mógł uratować jej życie... - Proszę... - powoli opadałam z sił. Zbyt wiele się wydarzyło... Powoli odwróciłam się w stronę mulata, który patrzył na nie smutnym wzrokiem. No tak... Pewnie znowu mam całą mokrą od łez twarz. Ale kto normalny w takiej sytuacji by nie płakał? Przytuliłam się do niego. Po chwili zrobił to samo. Em i Danielle też się do nas przytuliły i trwaliśmy w tym uścisku.
- Przepraszam... - usłyszałam nieśmiały głosik i poczułam, że ktoś stuka mnie w ramię. Odwróciłam się i ujrzałam małą dziewczynkę. Na oko sześcio lub siedmioletnią.
- Coś się stało, aniołku? - Dan schyliła się w stronę małej. Ja nie byłam w stanie, poza tym... Jakoś nigdy nie miałam dobrego podejścia do dzieci.
- Bo ja-a-a b-b-bym chcia-a-ała... - jąkała się dziewczynka.
- Co byś chciała? Nie denerwuj się, my nie gryziemy. - brunetka uśmiechnęła się promiennie do 'aniołka'.
- A-a-auto... A-auto-o... -patrzyliśmy z wyczekiwaniem na dziewczynkę. Swoją drogą... Wyglądała tak ślicznie i słodko, kiedy się jąkała! - Chciałabym autograf. - powiedziała w końcu cichutko.
- A od kogo, słoneczko? - nie wiem, czy do dzieci takie zdrobnienia przemawiają, ale ja osobiście dość dziwnie bym się czuła, gdyby ktoś nieznajomy mnie tu słoneczkiem nazywał... Ale okej, nie wtrącam się.
Mała wskazała paluszkiem na Zayn'a. No tak... Zapomniałam, że on tu stoi. Od kogo innego mogłaby chcieć autograf jak nie od naszej gwiazdy?
Tym razem to Malik ślicznie się uśmiechnął i podszedł do dziewczynki, która gniotła w rączkach róg swojej sukienki. Nic nie mówiąc wyjął z kieszeni kartkę i długopis  (czy on jest zawsze przygotowany na takie rzeczy?!) i zaczął pisać. Nie mogłam się powstrzymać i zajrzałam mu przez ramię :
    
       " Dla małego aniołka, który w szpitalu bardzo poprawił mi humor :)
  
                .                    Zayn  "

- Jak masz na imię?
- K-kate. - odpowiedziała dziewczynka. Zayn uśmiechnął się jeszcze szerzej, imię musiało mu się spodobać. Jeszcze tylko szybko się podpisał i podał Kate karteczkę. Dziewczynka pisnęła z radości. Mulat przytulił ją jeszcze na pożegnanie i Kate pobiegła w stronę mamy, która przyglądała się całemu zdarzeniu z końca korytarza. Postanowiliśmy wrócić do sali. Kiedy usłyszałam " Mamusiu, a co tu jest napisane? " z ust małej Kate zaśmiałam się cicho. Takie małe stworzenie, a ile radości przynosi... Może kiedyś nawet polubię dzieci?
- Co się stało? - pytał zaciekawiony Harry. - Przed chwilą słyszałem zrozpaczone krzyki Olivii, a teraz wracacie z bananami na twarzach. - mógł tego nie mówić. Momentalnie zrobiło mi się słabiej. Loczek musiał to zauważyć, ponieważ spojrzał na mnie przepraszającym wzrokiem.
- Przepraszam, zapomniałem, że to dla ciebie takie trudne.
- Nic się nie stało. - odpowiedziałam pociągając nosem i ścierając łzę z policzka. Znowu płaczę. Cholera.
- Czy jest tu panna Howard? - do naszej sali wpadła zdyszana pielęgniarka. Pokiwałam głową.
- Tak, o co chodzi? - powiedziałam cicho. - Czy stało się coś z Emmily? - dopiero teraz do mnie dotarł powód, z którego musiała przyjść do naszej sali. Musiało się coś stać z Em... Widząc minę młodej kobiety moje przeczucia co do tego, że to wcale nie jest dobra rzecz zwiększały się. Pielęgniarka nie odpowiadała. - Czy coś się z nią stało, do cholery?! - wykrzyknęłam.
- Nie żyje, przykro mi.

***

Przepraszam!!! Wiem, że ona nie miała umrzeć, ale taki był plan, tak miało być ;/ Wybaczcie <3
I jeszcze jednak sprawa... Przez przypadek usunęłam rozdział 6 :// Postaram się go napisać jeszcze raz, ale na pewno będzie trochę inny :(

NIE WIEM KIEDY POJAWI SIĘ NASTĘPNY ROZDZIAŁ, BO WYJEŻDŻAM W SOBOTĘ I WRACAM DOPIERO ZA TYDZIEŃ!

Jeżeli złapię internet, to może coś dla Was wstawię, ale nic nie obiecuję :D

Komentujcie, proszę! Napiszcie chociaż jedną głupią buźkę :))

Do napisania!
Mary ;*

Szablon by S1K